Podhale. Uczulcie uchodźców z Ukrainy, że syreny strażackie to nie alarm przeciwlotniczy

Taki apel powiela coraz więcej jednostek OSP w całej Polsce. Okazuje się, że wielu uchodźców, którzy dotarli do Polski – zwłaszcza w rejony poza wielkimi miastami, gdy pierwszy raz usłyszało strażackie syreny, wystraszyło się.

- Dla nas to normalne, że takie syreny czasami wyją. Wiemy co to oznacza i nie panikujemy, dla uchodźców zwłaszcza z dużych miast i po doświadczeniach bombardowania, to może być kolejny wstrząs – mówią strażacy. Szczególnie ciężko przeżywają to dzieci.

Takie sytuacje zdarzają się także na Podhalu, gdzie jednostki OSP działają bardzo prężnie i często są wzywane do zabezpieczania miejsc wypadków, do pożarów, walki ze skutkami żywiołu, czy choćby do neutralizacji plany oleju na jezdni.

- U nas zdarzyła się taka sytuacja. Gdy pierwszy raz zawyły syreny strażackie, ludzi ci byli przestraszeni, bo nie wiedzieli co się dzieje. Pytali wprost: czy to nalot, czy bombardowanie – mówi pan Karol, mieszkaniec Kościeliska.

Podobna sytuacja była w Zakopanem ze śmigłowcem ratunkowym Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Gdy kilka dni temu Sokół TOPR poleciał na wezwanie w Tatrach, dzieci z Ukrainy, które wraz z matkami nocują w hotelu PRL, przeraziły się odgłosem maszyny. - Bały się, że to Rosjanie lecą – mówiła „Gazecie Krakowskiej” ich matka.