Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nawet 30 tysięcy złotych za akcję ratunkową w słowackich Tatrach. Rośnie liczba Polaków, którzy ulegli wypadkowi w górach na Słowacji

red.
Horska Zachranna Służba (odpowiednik polskiego Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego) podsumowała właśnie miniony rok pod względem akcji ratunkowych przeprowadzonych w górach całej Słowacji. Okazało się, że kolejny rok z rzędu wzrosła liczba interwencji podczas których słowaccy ratownicy musieli wyruszać na pomoc Polakom.

WIDEO: Krótki wywiad

Nasi rodacy stanowili 17 procent wszystkich osób poszkodowanych w górach (głównie w Tatrach) za naszą południową granicą. O ile już sam wypadek w górach nie jest niczym przyjemnym, to dla części Polaków przykra przygoda na Słowacji okazała się prawdziwym dramatem. Wszystko przez to, że nie mieli oni stosownego ubezpieczenia.

Jak czytamy na stronie internetowej słowackich ratowników, podczas, gdy w 2018 roku w całym kraju mieli oni 2763 wezwań o pomoc, to już w zakończonych 12 miesiącach było ich 2886, co stanowi wzrost o 4,5 procent. Wypadki miały miejsca na stokach narciarskich oraz szlakach górskich (zarówno latem jak i zimą).

Jak podaje HZS najwięcej wypadków miała miejsce w Tatrach - 276; paśmie Małej Fatry - 141 i Wielkiej Fatry - 129. Stosunkowo najmniej wypadków miało miejsce natomiast w słowackich Pieninach. Najtragiczniejszą informacją jest jednak statystyka, która mówi o niemal 25 procentowym wzroście wypadków zakończonych śmiercią. W 2018 roku było ich 32. W 2019 równo... 40.

I tu dochodzimy do najsmutniejszych wiadomości dla nas Polaków. Aż 52 procent wszystkich osób, które wezwały w górach na pomoc HZS było oczywiście narodowości słowackiej, ale już na drugim miejscu (16,6 procent wszystkich interwencji) byli Polacy (trzecie miejsce - 1 proc. - należy do Czechów).

Operując dokładnymi liczbami, w minionym roku na Słowacji pomocy w górach potrzebowało 478 osób. W tej liczbie jest niestety kilka ofiar śmiertelnych.

Zdaniem ratowników HZS w kolejnych latach liczba ta wcale nie musi spadać... Wszystko dlatego, że Polacy coraz bardziej zakochują się w Tatrach i dla wielu z nich polski odcinek najwyższego pasma w Karpatach robi się po prostu zbyt mały. Dlatego wybierają się na wycieczki na słowacką stronę gór. Proces ten w kolejnych latach jeszcze przybierze na sile.

- I choć muszę przyznać, że ogólnie Polacy z roku na rok coraz lepiej są przygotowani do wycieczek i zabierają ze sobą coraz bardziej profesjonalny sprzęt, to jednak dalej zdarzają się przypadki osób, które wychodzą bardzo wysoko w góry bez chociażby dobrej kurtki - mówi jeden ze słowackich ratowników górskich. - Później tacy ludzie nie potrafią nocą zejść ze szlaku i wzywają nas na pomoc. Wówczas część z nich, nawet w sytuacji, gdy nie odnosi obrażeń fizycznych, kończy się "dramatem".

Ten dramat to konieczność zapłacenia olbrzymiego - jak na przeciętne polskie zarobki - rachunku za akcję ratowniczą. Musi ją z własnej kieszeni pokryć każda osoba, której pomagał HZS, a która nie miała wykupionego stosownego ubezpieczenia.

Słowacja obowiązek pokrycia kosztów akcji wyspecjalizowanych jednostek ratowniczych wprowadziła w 2006 roku. Ich ceny są wysokie. Godzina pracy ratownika waha się od 35 euro do 79 euro (w zależności od stopnia trudności akcji) Np. gdy wypadek zdarzy się wysoko w górach, w akcji bierze udział 4 ratowników i pracują 10 godzin, to cena wyniesie 3160 euro. Czasami trzeba doliczyć koszty transportu: samochód terenowy - 1,2 euro /km, skuter śnieżny - 3,5 -4 euro/km, quad - 3,5 euro/km. Z kolei godzina lotu śmigłowca kosztuje 3-3,5 tys. euro. Ktoś kto utknie w górach i wyruszy do niego ekipa HZS a następnie zostanie zwieziony na dół przy pomocy śmigłowca, musi więc liczyć się z wydatkiem 7 - 8 tysięcy euro a więc 27 - 30 tysięcy złotych!

Dlatego od lat powtarza się naszym rodakom by przed wyjazdem na Słowację wykupowali ubezpieczenia turystyczne. Tym bardziej, że ich koszt nie jest duży. Najtańszy pakiet to wydatek od 2 do 4 złotych za dzień od jednej osoby. Polisa na wyższą kwotę kosztuje około 10 złotych dziennie.

- Przyjeżdżamy w góry od 15 lat. Zawsze kiedy wyruszamy z domu, kupujemy ubezpieczenie na cały pobyt. W porównaniu do kosztów noclegu czy wyżywienia nie są to jakieś duże wydatki. A dzięki temu mamy psychiczny komfort. Można powiedzieć, że czujemy się nawet bezpieczniej - mówi Krystyna Prósińska z Torunia.

Kobieta dodaje, że nie wszyscy tak jednak robią. Sama kilka dni temu była świadkiem, jak jeden z narciarzy upadł (i prawdopodobnie złamał nogę) na stoku w słowackim Żdiarze. Jako, że człowiek ten wyjechał poza znakowaną trasę, to nie mógł liczyć na ubezpieczenie zawarte w cenie biletu (to działa tylko na wyznaczonym stoku).

- On niemal wył z bólu, a mimo to przeczołgał się 15-20 metrów w górę, by dostać się na stok i dopiero wówczas wezwał pomoc. Dzięki temu nie musiał płacić - mówi kobieta. - Ludzie oglądali to z kolejki górskiej i dziwili się co on robi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na zakopane.naszemiasto.pl Nasze Miasto