Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Magiczne szczyty w Tatrach. Kasprowy Wierch od początku wzbudzał kontrowersje

Marek Lubaś-Harny
Gdy pojawił się pomysł budowy na szczyt kolejki linowej, miał on sporo przeciwników. Mimo to kolejka stanęła, a Kasprowy stał się dostępny dla turystów i... dla kamer filmowych. Zapraszamy dziś na Kasprowy Wierch w Tatrach - świętą górę narciarzy, która od samego początku budziła mnóstwo kontrowersji.

WIDEO: Krótki wywiad

Wielbiciel przyrody nieskalanej śladem ludzkiej działalności mógłby się obruszyć: Kasprowy Wierch? A gdzież ta magia? Toż to góra zhańbiona, zeszpecona słupami, rozdeptana, od rana do wieczora pełna tłoczących się, hałaśliwych „kolejkowych” turystów, wśród których prawdziwy miłośnik Tatr nie ma czego szukać i jeśli już tutaj trafi, to jak najszybciej ucieka.

Rzeczywiście, trudno na Kasprowym szukać samotności, spokoju, intymnego obcowania z górami. Ale można na to spojrzeć inaczej. Już w roku 1902 lwowski inżynier Walerian Dzieślewski, jeden z tatrzańskich wizjonerów, twórca pierwszego projektu budowy w Tatrach kolei linowej (co prawda na Świnicę), podkreślał, że taka inwestycja sprzyjałaby równości wszystkich ludzi, gdyż pozwoliłaby podziwiać piękno gór także „osobom chorym, kalekim i niedołężnym”.

To, że ponad 30 lat później wizja Dzieślewskiego doczekała się realizacji właśnie na Kasprowym Wierchu zawdzięczać należy jednak nie trosce o „osoby chore, kalekie i niedołężne”, ale żywiołowemu rozwojowi narciarstwa. O ile bowiem dla miłośników dzikich skalistych turni Kasprowy nie był zbyt interesujący, o tyle jego magię szybko odkryli dla siebie właśnie narciarze, z powodów, których wyjaśniać nie trzeba. Pośród nich właśnie pojawił się nowy wizjoner.

Aleksander Bobkowski był nie tylko inżynierem i pułkownikiem saperów, ale także wielkim miłośnikiem dwóch desek, a na Kasprowym zaczął bywać krótko po ukończeniu w roku 1908 Politechniki Wiedeńskiej. Kiedy zaś w roku 1934 rozpoczął starania o budowę kolejki, był już wiceministrem komunikacji oraz, co może jeszcze ważniejsze, zięciem prezydenta Ignacego Mościckiego. Zapewne w dużej mierze dzięki jego sile przebicia w ciągu dwóch następnych lat kolejka stała się faktem, a jeden z bardziej niepozornych wierzchołków tatrzańskich zyskał rangę góry „kultowej”.

Stało się tak mimo bardzo silnego oporu wielu środowisk. Prawie 100 towarzystw, instytucji i organizacji społecznych sprzeciwiło się ostro tej inicjatywie. W 90 pismach ukazało się kilkaset artykułów przeciwko kolei. Na znak protestu podała się do dymisji cała Państwowa Rada Ochrony Przyrody z profesorem Władysławem Szaferem na czele.

Ostro protestował Jan Gwalbert Pawlikowski człowiek wielu talentów, polityk, taternik (pierwsze wejścia na Szatana i Mnicha) i publicysta, jeden z pierwszych pomysłodawców utworzenia w Tatrach parku narodowego. Był gorącym zwolennikiem „zachowania pierwotności Tatr”. Uważał, że za dostęp do nich trzeba zapłacić solidnym wysiłkiem, sprzeciwiał się wszelkim ułatwieniom i komercyjnym zapędom. Pytał: „Czy z płócien Matejki robilibyśmy worki na kartofle?”. Pisał: „Tak się złożyło, że sprawa kolejki na Kasprowy, będąc sprawą obrony Tatr, jest zarazem sprawą obrony pewnych podstawowych zasad etyki społecznej. I jest ona obroną dóbr idealnych przeciw kupczącym w świątyniach. (...) Walka o Kasprowy Wierch to fragment walki o prymat ducha”.

Padały także argumenty natury politycznej. Przeciwnicy rządu podnieśli krzyk, że kolejka to „nowa hucpa sanacyjna” i „raban, żeby odwrócić uwagę narodu od ważniejszych spraw”. Rzeczywiście, były w Polsce sprawy ważniejsze. Nad całą Europą zaczynały się już gromadzić ciężkie chmury. Wewnątrz kraju coraz gorsze były stosunki z mniejszościami narodowymi. Dopiero co został zamordowany przez nacjonalistów ukraińskich minister spraw wewnętrznych Bronisław Pieracki. Na uniwersytetach młodzi narodowcy bili żydowskich studentów. Armia, mimo buńczucznych zapewnień, nie była w stanie obronić granic. A Bobkowskiemu zachciało się kolejki, żeby mógł sobie pośmigać na Kasprowym nie tracąc sił i czasu na wdrapywanie się pod górę.

Miał oczywiście i on po swojej stronie rzeszę „postępowców”, którzy z ochroniarskiej konserwy szydzili niemiłosiernie. Najdobitniej może wyrażał to bratanek wiceministra, pisarz Andrzej Bobkowski: „U nas Tatry pod wpływem starych pawianów z Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego, stały się przenajświętszym sakramentem, górskim chramem, Wawelem, do którego przed wejściem trzeba było umoczyć palce w święconej wodzie PTT, przyklęknąć, przeżegnać się (…), po czym oniemieć w obliczu majestatu Rysów, Mięguszowieckiego i innych Mnichów. (…) Z czarownikami górskimi trudno dyskutować.” Uderzał też młodszy z Bobkowskich w podobną nutę „społecznościową”, co ponad 30 lat wcześniej inżynier Dzieślewski: „Bronią ci panowie nie gór, nie Tatr, lecz dostępu do nich szerokim rzeszom ludności, które dla nich zawsze były hołotą, a dziś są jeszcze bardziej niż wtedy... Spór o kolejkę i ochroniarstwo przybierał wiele masek, ale pod każdą z nich krył się przede wszystkim opór elity przeciwko człowiekowi, który mając wyczucie nadchodzącej epoki zapoczątkował ruch masowej turystyki.”

Aleksander Bobkowski nie dyskutował ze „starymi pawianami” i „czarownikami górskimi”, ale co zaplanował, to zrobił. I to w tempie, jakie dziś wydaje się niewiarygodne (dłużej trwałyby same procedury urzędnicze). Z pomocą górali i huculskich koników zbudował kolejkę w osiem miesięcy.

Od tej pory moda na Kasprowy rosła z roku na rok. Wkrótce po uruchomieniu kolejki kamery odnotowały wizytę na szczycie prezydenta RP Ignacego Mościckiego, Jana Kiepury z Martą Eggerth, innych sław polskiego życia politycznego i artystycznego. Oczywiście tłoczyły się również tłumy osób może nie „chorych, kalekich i niedołężnych”, ale takich, które w przeciwnym razie nigdy by na wierzchołku nie stanęły. I jeśli pogoda dopisała, podziwiali, jak niby w wierszu Kazimierza Przerwy-Tetmajera „Z Kasprowego Wierchu”: „Brązowozłotym liściem błyszczą się skorusze /głęboko w zagęstwionej Wierchcichej dolinie…”, cokolwiek miałoby to znaczyć. Kolejka występowała nie tylko w dokumentach filmowych, już w roku 1936 zadebiutowała także w filmie fabularnym Bazylego Sikiewicza „Tajemnica panny Brinx”. Dzieło to może niezbyt ambitne, ale obsada aktorska wyborowa, zimowe Tatry piękne, a króciutka scena narciarskiego zjazdu Kotłem Goryczkowym, po nieubitym stoku i na drewnianych deskach bez metalowych krawędzi, robi wrażenie.

Wojna przerwała masową turystykę, przyniosła natomiast brawurowy skok Józefa Uznańskiego z kolejki na nartach, zakończony zjazdem Żlebem pod Palcem aż na dno Doliny Kasprowej. Nie wszyscy co prawda wierzą, że zdarzenie to rzeczywiście miało miejsce, ale chyba się czepiają. Nieżyjący już dziś Uznański po wojnie udowodnił, że podobny skok jest możliwy, a sam zjazd nawet nie jakiś ekstremalnie trudny (dla skialpinistów!), w 6-stopniowej skali oceniany na 3 z plusem.

Wyczyn Uznańskiego po wojnie zainspirował filmowców do kolejnego wykorzystania filmowej urody Kasprowego Wierchu. Reżyser Lech Lorentowicz postanowił umieścić słynny skok w fabularnym filmie „Znicz olimpijski”, opowiadającym o losach tatrzańskich kurierów. Z niewiadomych jednak przyczyn kazał filmowemu bohaterowi skakać bez nart i nie do zaśnieżonego żlebu, ale na smreka, co zakończyło się katastrofą, w której o mało nie zgiął słynny w tamtych czasach kaskader Krzysztof Fus. Za pierwszym razem skok się nawet udał, ale reżyserowi coś nie pasowało i zarządził dubel. Wtedy Fus rozminął się ze smrekiem i spadł na ziemię. Kaskader trafił do szpitala, a do filmu weszła z konieczności pierwsza próba.

Pięknie zagrał też Kasprowy w dwóch innych powojennych filmach. „Czarci żleb” Tadeusza Kańskiego z roku 1949 byłby tylko naiwną bajeczką o dzielnych żołnierzach Wojsk Ochrony Pogranicza i paskudnych złodziejach dzieł sztuki, wywodzących się z marginesu społecznego oraz arystokracji, gdyby nie zapierająca dech w piersiach sekwencja narciarskiego pościgu wopistów za przemytnikami. Z kolei w „Ścianie czarownic” Pawła Komorowskiego z roku 1966 fabuła już jawnie jest tylko pretekstem do pokazania popisów zjazdowców w pięknej scenerii „świętej góry narciarzy”.

Dziś magia Kasprowego nadal działa na wielu, zwłaszcza na tych, którym musiał on zastąpić Alpy i Dolomity, kiedy wyjazdy zagraniczne były tylko dla wybrańców. Z rozrzewnieniem wspominają czasy „przedratrakowe”. Bywało wtedy, że nagły mróz po odwilży zamieniał Kasprowy w „szklaną górę”, a innym razem w kotłach tworzyły się muldy na chłopa. W niesprzyjających warunkach była to w tamtej epoce naprawdę góra dla twardzieli. A i wśród młodych wciąż zdarzają się tacy, których cieszy najbardziej, kiedy wiatr unieruchomi kolejkę i wyciągi. Wtedy można zarzucić narty na plecy, rozgrzać się marszem na szczyt, a potem poczuć się jak Mariusz Zaruski czy inni pionierzy dziewiczych tatrzańskich zjazdów.
Kasprowy to jednak wciąż Kasprowy...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Magiczne szczyty w Tatrach. Kasprowy Wierch od początku wzbudzał kontrowersje - Gazeta Krakowska

Wróć na zakopane.naszemiasto.pl Nasze Miasto