Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pożar w Zakopanem: rodzina straciła dach nad głową

Łukasz Bobek
Czteroosobowa rodzina pozostała bez dachu nad głową. Najpierw spłonął ich dom, a na drugi dzień zniszczeń dopełniła gigantyczna ulewa.

Rodzina Bachledów już przed tragedią, jaka ją spotkała, nie miała łatwego życia. Mieszkała bowiem na szczycie Kotelnicy, jednej z wyżej położonych ulic w mieście, gdzie latem trudno dojechać, a co dopiero zimą. Pod koniec zeszłego tygodnia jednak ich świat całkiem stanął na głowie.

Najpierw w czwartkowe popołudnie niemal doszczętnie spłonął dom. Głowa rodziny, pani Anna (mąż zmarł przed rokiem) z dziećmi poszła na grzyby.

- Parę dni wcześniej padało, więc uznaliśmy, że już coś wyrosło. Nagle nad lasem zobaczyliśmy kłęby dymu. Syn Krzysztof najpierw powiedział, że pewnie ktoś trawę pali - opowiada Anna Bachleda.

Pobiegł przed matką, aby sprawdzić, co się dzieje. Kiedy kobieta z resztą rodziny zeszła z góry, zobaczyła piekło. Dom stał w ogniu. - Nie biegłam już, nie miałam siły. Brakowało tylko, żebym połamała się na tych kamieniach - mówi góralka.

Na miejscu było już 13 zastępów straży pożarnej. - Gdy dojechaliśmy, płomienie ogarnęły już dach i pierwsze piętro. Zaczęły wdzierać się na parter - relacjonuje Andrzej Król-Łęgowski, rzecznik zakopiańskiej straży pożarnej.
Strażacy gasili ogień około trzy godziny. - Dom nie nadaje się do zamieszkania. Ze wstępnych szacunków wynika, że straty wynoszą ok. 300 tys. zł - dodaje Król-Łęgowski.

Straż pożarna na razie nie jest w stanie określić, co spowodowało pożar. Nie wie tego także pani Anna. Podejrzewa, że kuny, których pełno w okolicy, mogły przegryźć kabel prądowy i zrobić zwarcie.

- Kiedy dotarłyśmy z mamą do domu, nie było co gasić. Zdążyłam tylko wypchnąć samochód z garażu - opowiada córka Joanna. Pani Anna zdołała jedynie ocalić przed płomieniami torebkę z dokumentami i wynieść telewizor. Resztę zniszczył ogień.

Jakby tego było mało, następnego dnia, gdy rodzina zabrała się za sprzątanie pogorzeliska, nadeszła wielka ulewa. Tego, co nie zniszczył ogień, zabrała woda spływająca ze zboczy Kotelnicy.

W domu mieszkały cztery osoby. Pani Anna z dwiema córkami i chorym synem. Drugi syn przeniósł się do Warszawy, ale przyjeżdża i odwiedza rodzinę.

- Dzieci już dorosłe, córki pracują na siebie, ale mieszkamy razem. Kiedy mąż żył, remontowaliśmy dom powoli. Córka miała swój pokój, syn również, a kiedy drugi syn wpadał do nas, to kąt też miał - opowiada zdruzgotana pani Anna.

Miejsce tragedii odwiedzili wiceburmistrzowie Wojciech Solik i Mariusz Koperski. Zapewniali, że pogorzelcom pomogą. - W piątek wysłaliśmy na Kotelnicę miejską brygadę interwencyjną, która pomagała w sprzątaniu pogorzeliska. Pojechały również służby z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Jeśli zechce, to zapewnimy pani Annie dach nad głową - mówi Mariusz Koperski.

Kiedy "Gazeta Krakowska" dotarła na miejsce, była tam już pomoc społeczna. - Pomogą, ale to tylko trochę grosza. Nie wystarczy nawet na zburzenie, a co dopiero na odbudowanie domu - mówi ze łzami w oczach pani Bachleda.

Spalony dom był ubezpieczony. Właścicielka obawia się jednak, że odszkodowanie nie wystarczy na odbudowę. Tymczasowo mieszka w domu siostry na Kotelnicy.

- Wszystko się na mnie wali. Może jednak uda się nam stanąć na nogi - dodaje Anna Bachleda.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zakopane.naszemiasto.pl Nasze Miasto