Słowacki szkoleniowiec stworzył atak młokosów. Do Krystiana dorzucił Dariusza Gruszkę i Tomasza Malasińskiego. Atak "dzieci" ciągnął mu grę, a w decydującej fazie mistrzostw okazał się najlepszy w zespole.
Krystian Dziubiński bardzo szybko wpadał w oko koneserom hokeja. Nie było to trudne, gdyż jego gra odbiegała od polskich kanonów. Prezentował północnoamerykański styl. Sporo walki przy bandach i pod bramkami, a każdy atak kończył strzałem. To spodobało się szwedzkiemu selekcjonerowi reprezentacji Polski, Peterowi Ekrothowi, który powołał go na toruńskie mistrzostwa świata.
- Takiej gry nauczyłem się w Stanach Zjednoczonych - mówi. - Gdybym miał wybierać, który hokej mi bardziej odpowiada, to wybrałbym północnoamerykański, w którym walka toczy się od pierwszej do ostatniej sekundy na każdym centymetrze lodu. Niesamowicie dużo walki. Amerykańscy trenerzy twierdzą, iż lepiej oddać byle jaki strzał, bo to zawsze jest zagrożenie i szansa, że krążek zatrzepocze w siatce, niż wymyślać kombinacyjne zagrania. Oddać strzał i pójść na dobitkę, to jest najważniejsze za oceanem. U nas bardzo powoli zaszczepia się ten styl gry, który obowiązuje już na całym świecie. Gdy wróciłem z USA, to nikt nie wpajał nam tego na treningach. Dopiero w kadrze Peter Ekroth kładł duży nacisk na te elementy.
Czy gdyby Dziubiński został za oceanem, zrobiłby większe postępy?
- Trudno powiedzieć - mówi sam zainteresowany. - Nie wróciłem do Stanów, bo odmówiono mi wizy wjazdowej. Powrót do Polski zaowocował powołaniem do drużyny narodowej. Gdybym nadal grał za oceanem, to nie wziąłbym udziału w mistrzostwach. Liczę na kolejny występ. Niekoniecznie tylko w Kanadzie i USA robi się kariery, przecież można się wybić i w Europie.
Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?